Opublikowany przez: Kasia P. 2016-01-05 09:21:45
Zdarzyło ci się pewnie nie raz podczas twojej przygody z macierzyństwem pogubić, robić na sto procent rzeczy skrajne – albo realizować siebie, albo próbować udźwignąć mega-macierzyństwo. A chciałaś być jak prześcieradło schnące na sznurze, falujące na letnim wietrze ponad łąkami – rozciągnięta, jednym końcem przy sobie, drugim z dzieckiem. Być świeża, spokojna, łopocząca pełnią życia.
Ja też tak chciałam, cały czas chcę, tylko z różnym skutkiem to wychodzi. Nic zresztą w tym dziwnego – przyroda lubi równowagę, a nie wichry i huragany. Dlatego stworzyłam dla siebie i mojej córki dekalog na nowy rok, który ma nam pomóc współżyć w atmosferze zgody i szacunku. Umieściłam tam notkę o brzydkich słowach - damy się tak nie wyrażają, a my jesteśmy kulturalnymi młodymi damami, zatem wszelkie wyrazy uważane za obraźliwe wyrzucamy ze słownika. Przypominamy – każda sobie i wzajemnie – o potrzebie własnej przestrzeni i odpoczynku od tej drugiej. Wspominam również o tym, że będziemy jasno komunikowały to, co chcemy przekazać. A najważniejsza wśród tych zasad dla mnie – to pamiętać jaka relacja łączy mnie z córką.
Fajnie mieć towarzyszkę, małego kompana przygód, kochaną osóbkę, która przytula, trzyma za rękę, zapewnia o miłości, wielbi… Tylko jeszcze fajniej pamiętać, że to moje dziecko i to jedyna rola, jaką ma do spełnienia.
Właśnie na tym poległam w ostatnich tygodniach. Tak bardzo chciałam być super mamą, tak bardzo weszłam w ten związek, że zupełnie się w nim zagubiłam. A moja córka – bierze przykład ze mnie, co jasne, i pogubiła się jeszcze bardziej w całej tej sytuacji. Przez kilka lat powtarzałam, że nie można wariować na punkcie dziecka, że rodzice są równorzędni w obowiązkach i przywilejach, że dziecko ma swoje łóżko, że mama i tata mają realizować się w życiu i dawać przykład, że warto żyć dla siebie, kochać siebie, potem budować szczęśliwy związek, a potem dawać życie kolejnemu pokoleniu. Powtarzałam do znudzenia, że najbardziej na świecie kocham trzy osoby – moją córkę, mojego męża i siebie samą. To miało wbić do głowy mojemu dziecku, że zawsze ma kochać, szanować i adorować samą siebie.
A potem, po prawie pięciu latach takiego zdrowego życia, wpadłam jak śliwka w kompot. Przerzuciłam na moją córkę obowiązek zapewnienia mnie o mojej wartości, zachwycania się mną, adorowania. I moje dziecko weszło w tę rolę, a jakże! Tylko skutek tego wszystkiego jest opłakany.
Jest jednak coś, co daje nadzieję dla nas, dla naszych dzieci – otóż te małe istoty cudownie przystosowują się do zmiennych warunków. Kiedy wczoraj powiedziałam, że wychodzę wieczorem, żeby spotkać się z przyjaciółką i poplotkować, moja córka skrzywiła się jak zwykle i chciała zacząć płakać. Dodałam jednak szybko, że spędzamy razem w ostatnich tygodniach tyle czasu, że chyba obie dostajemy fioła i dobrze nam zrobi, jak zmienimy naszą relację na lepsze, a moja córka...? Powiedziała tylko „aha”, dodała „ok.” i ucałowała mnie na pożegnanie.
Autorka:
Dorota Lipińska - autorka książek dla dzieci, założycielka www.soojka.pl
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
Dorota Lipińska 2016.01.05 12:59
Mnie niestety moje też ;) Dlatego cieszę się, że mając tę świadomość, mogę "korygować" na bieżąco własne macierzyństwo, a co za tym idzie - dzieciństwo mojej córki :)
Dorota Lipińska 2016.01.05 12:59
Mnie niestety moje też ;) Dlatego cieszę się, że mając tę świadomość, mogę "korygować" na bieżąco własne macierzyństwo, a co za tym idzie - dzieciństwo mojej córki :)
FDavis84 2016.01.05 10:33
Ciekawa historia, trochę przypomina mi moje dzieciństwo ;)
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.